Łączna liczba wyświetleń

środa, 19 września 2012

Podziękowania

Od powrotu do domów minęło już kilka dni. Był to czas bardzo intensywny, wypełniony opowieściami, spotkaniami z rodziną i przyjaciółmi. Okres, w którym egzystowałyśmy trochę pomiędzy dwoma światami (w dużej mierze ze względu na powolne przystosowywanie się do innej strefy czasowej), będąc ciałem w Polsce, lecz myślami i sercem wciąż w Amazonii.

Wyjazd przerósł wszelkie nasze oczekiwania.
Okazał się niesamowitą przygodą, spotkaniem z niezwykłymi i mądrymi ludźmi, zanurzeniem się w całkowicie odmienną kulturę. Nauczył on nas więcej, niż mogłybyśmy przypuszczać. Przyjazd do Ekwadoru był dla nas nie tylko momentem wytężonych badań, kiedy wszystkie nasze zmysły pragnęły chłonąć wszelkie docierające do nas informacje, lecz także doskonałą szkołą życia, pokazującą jak ważna i potrzebna w świecie jest różnorodność.

Kontakt z zupełnie odmienną kulturą, i badania nad nią, pozwoliły nam nie tylko na przekonanie się jak to jest być antropologiem, lecz również umożliwiły nam na pełne wykształcenie pewnego rodzaju wrażliwości naukowej, dzięki której nasz umysł pracował prężniej, szczególną uwagę zwracając na krzywdę jaką procesy globalizacyjne wyrządzają lokalnym kulturom. Dzięki tej nauce, możemy teraz, z całkowitą świadomością, nieść naszą wiedzę dalej, by coraz większe kręgi osób mogły poznać i przysposobić tą "wrażliwość".

W związku z powyższym, chciałybyśmy w tym miejscu podziękować wszystkim, dzięki którym nasz wyjazd mógł zostać zrealizowany.

Pragniemy podziękować Bankowi Zachodniemu WBK i programowi Santander Universidades za okazaną nam pomoc finansową, bez której badania nie byłyby możliwe; Energoprojektowi-Katowice SA, za darowiznę na rzecz naszych badań; naszej macierzystej uczelni, Uniwersytetowi Gdańskiemu, za wszelką pomoc i wsparcie przy organizacji projektu; naszym patronom medialnym, za wiarę w powodzenie wyprawy i przekazywanie informacji o nas dalej.

Wyrazy wdzięczności kierujemy również do Jego Magnificencji Rektora prof. dr hab. Bernarda Lammka, za objęcie honorowym patronatem naszych badań.

Szczególne podziękowania chciałybyśmy przekazać prof. dr hab. Grzegorzowi Węgrzynowi, Prorektorowi ds. Nauki, za wspieranie projektu od samego początku i wiarę w jego powodzenie.

Chciałybyśmy również podziękować prof. UG, dr hab. Józefowi Włodarskiemu, Prorektorowi ds. Studenckich, za wszelką okazaną pomoc, a także prof. dr hab. Michałowi Błażejewskiemu, naszemu Profesorowi, za wsparcie, wiarę i wszystkie krzepiące słowa.

Osobne podziękowania kierujemy do Hectora Vargasa i jego żony Martiny, za pokazanie nam piękna amazońskiej dżungli, a także uśmiech i serce włożone w codzienną pracę na jej rzecz.
Hector, byłeś dla nas niezapomnianym przewodnikiem i przede wszystkim doskonałym nauczycielem.

Pragniemy również podziękować panu Tomaszowi Morawskiemu, Honorowemu Konsulowi RP w Quito, za wszelką pomoc i opiekę nad nami; panu Janowi Grzesikowi za dobre słowo, wsparcie i okazaną pomoc; bratu Maurycemu, za gościnę i miłą atmosferę podczas pobytu w Quito.

Serdecznie podziękowania kierujemy również w stronę Universidad San Francisco de Quito, za życzliwość podczas naszej współpracy.

Dziękujemy także wszystkim, którzy byli z nami myślami podczas wyjazdu, wspierając nas i wierząc w powodzenie wyprawy. Wszystkim, którzy odwiedzali i czytali naszego bloga.

Na koniec, chciałybyśmy najserdeczniej podziękować pani dr Aleksandrze Wieruckiej, bez której wiedzy i zaangażowania wyprawa nie miałaby racji bytu.
Pani Doktor, dziękujemy za wszelki trud włożony w organizację wyjazdu, za pomoc i przygotowanie merytoryczne, za cierpliwość, życzliwość i wyrozumiałość podczas wyjazdu, za uśmiech i każde dobre słowo. Jak zawsze okazała się Pani doskonałą nauczycielką i naukową przewodniczką.


Pierwszy etap uważamy za zakończony.
Przed nami okres analizowania zgromadzonych danych, pisania artykułów naukowych i wyjazdów na konferencje. Liczymy, iż kolejne części projektu przyciągną również uwagę tak wielu osób.
Z pewnością będziemy tęsknić za Amazonią...

czwartek, 13 września 2012

Tu znow Doctora :)
Na pewno studenki napisza jeszcze ciekawe i wazne posty, a ja teraz chcialabym tylko bardzo serdecznie podziekowac im za te dwa tygodnie.
Bylyscie Panie milymi towarzyszami podrozy, pracownitymi i dociekliwymi zbieraczkami danych i dobrze spedzilysmy czas w Ekwadorze.
Bedziemy jeszcze (na Pan nieszczescie :) musialy sporo razem pracowac nad danymi zebranymi podczas badan, ale teraz wiem, ze nasza wspolpraca bedzie sie dobrze ukladac.

Zatem jeszcze raz serdecznie dziekuje.

Doctora

Ostatni dzien w Quito

Nadszedl nasz ostatni dzien w Ekwadorze.
Spedzilysmy go zwiedzajac Mitad del Mundo (miasteczko polozone nieopodal Quito, w doslownym tlumaczeniu jego nazwa oznacza srodek swiata).
Miasteczko to przeciete jest przez rownik, totez bedac w nim, mozna stanac zarowno na prawej, jak i na lewej polkuli.
Ania na rowniku
Przy okazji zwiedzilysmy pobliskie atrakcje turystyczne, w tym maly skansen indianski.
Lokalna atrakcja turystyczna - zdjecie z wypchana koza
Tradycyjny warsztat tkacki z Otavalo (skansen)
Reszta dnia uplynela nam na ostatnich przygotowaniach przedwyjazdowych.

Az trudno uwierzyc, ze to nasz ostatni dzien. Z pewnoscia bedziemy tesknic.

środa, 12 września 2012

Jestesmy znow w Quito

Po nocnej podrozy autobusem przywitalysmy ponownie stolice Ekwadoru.
Przyszlo nam to nieco ze smutkiem, gdyz wciaz mamy w pamieci piekno wyspy Sumak Allpa...
Jednak z drugiej strony, pobyt tutaj przybliza nas do domu, a to z cala pewnoscia jest dobra strona tej sytuacji :)
Widok na Andy - Quito
Dzisiejszy dzien uplynal nam na zwierzaniu lokalnego campusu Universidad San Francisco de Quito (z ktorym podjelismy wspolprace przy naszym projekcie), w Cumbaya (miescie polozonym tuz obok Quito). Campus okazal sie niezwyklym miejscem, otoczonym malymi, urokliwymi parkami, strumyczkami i fontannami (na ktorego terenie znajduje sie az 7 restauracji!).
Zachwyciwszy sie campusem, tym przyjemniej bylo nam przegladac jego zbiory biblioteczne w poszukiwaniu  interesujacych nas tematow badawczych.


Dom Wydzialu Filozofii na campusie
Campus uniwersytecki 
Pani Doktor i capmus :)
Dalsza czesc dnia spedzilysmy w muzeum rekodziela Indian (Museo Abya Yala), by zakonczyc dzien poszukiwaniem pamiatek na lokalnym targu i zakupem tropikalnych owocow.


Zmiejszone glowy wrogow Indian Shuar w muzeum Abya Yala

Jutrzejszy dzien planujemy spedzic w kolejnym muzeum.

Planowany powrot (wylot) - pojutrze o 6:17.

Pozegnanie z Sumak Allpa

We wtorek nastapil dzien pozegnania. Zaczal sie on  dla nas bardzo wczesnie, bo juz o 4:30.
Zebralismy sie wszyscy, w uroczystym nastroju, by wypic przygotowana przez Hectora wayuse (tradycyjny wywar z lisci wayusy, ktory w kulturze Indian Quichua pije sie zawsze przed switem, opowiadajac przy tym legendy i uczac najmlodszych rekodziela).

Podczas naszego spotkania, siedzielismy na tradycyjnych stolkach w ksztalcie zolwia i saczylismy wayuse z kalabasy. Po tym orzezwiajacym napoju, Doktora i Karuszka poszly na sniadanie, a dzielna Ania wraz z dwoma woltariuszami poszla szukac malp w dzungli (niestety bezskutecznie).

O 7:30 wyruszylysmy z Hectorem do indianskich domow na drugim brzegu rzeki Napo. Poczestowano nas tam chicha, warapo (napoj ze sfermentowanych platanow) oraz binillo (lokalne wino). Po  pogawedce z mieszkancami i wykonaniu paru zdjec rzemiosla poszlismy szukac kalabasy. Lodzia wrocilismy na Sumak Allpa i zabralismy sie za oczyszczanie owocu kalabasy w celu wykonania miseczek do chichy. Po 15 minutach byly one prawie gotowe, gdyz nalezalo je jeszcze wygotowac. Aby nabraly pieknego brazowego koloru nalezy je jeszcze dodatkowo suszyc przez 2 dni na sloncu.

O 14:00 nastapila trudna chwila pozegnania, po ktorej (niestety) Hector zabral nas lodzia do Coca.
Batae - misa do chichy
Tradycyjne schody Indian Quichua
Czteroletni Sambo poprawia wyglad paneli podlogowych
Z Coki o 21:40 wyjechalysmy nocnym autobusem do Quito.

wtorek, 11 września 2012

Chicas w Limon Cocha

W niedziele, o zmierzchu wybralysmy sie na nocna eskapade do dzungli, wraz z jednym z wolontariuszy, Lexem, mieszkajacym na wyspie. Zaopatrzone w dzunglowe ubrania, kalosze, latarki i dodatkowe baterie, wysmarowane srodkiem owadobojczym wyruszylysmy! Po drodze spotkalysmy wielu mieszkancow lasu, w tym mnostwo tarantul, ktore wygladaly jednak dosc przyjaznie :)


Tarantula

Lisc wygryziony przez mrowki (leafcutter ant)
Poniedzialek obudzil nas porywistym deszczem, ktory przesunal nieco nasz wyjazd do rezerwatu Limon Cocha. Jednakze, gdy przejasnilo sie nieco - wyruszylysmy wraz z Hectorem (prezesem Fundacji Sumak Allpa) by podziwiac piekno amazonskiej flory i fauny.

Limon Cocha to rezerwat, w ktorym swe miejsce znajduja setki zwierzat. Plynac lodzia, wraz z naszym przewodnikiem, podziwialysmy niezwykle ptaki i halasliwe malpy. Hector, ktory jak sie okazalo, potrafi nasladowac wszystkie (jak mowi) odglosy amazonskich zwierzat, raz po raz wydawal odglosy ptakow, ktore mijalismy, a takze przywolywal charakterystycznym odglosem malpy, ktorych polska nazwa to wyjce (polecamy poszukanie filmikow o nich, koniecznie z dzwiekiem, gdyz ich wycie przypomina dzwiek wiatru).
Karuszka przy domku dla turystow w rezerwacie Limon Cocha
Ania, Hector i malenstwo z Limon Cocha
Najwieksza atrakcja parku, ktora zobaczylismy po godzinnym marszu przez dzungle, jest gigantyczne drzewo (kapok tree), ktorego obwod liczyl ponad 30 metrow. Jednakze juz sam marsz obfitowal w atrakcje, gdyz Hector objasnial nam wlasciwosci napotkanych roslin, a takze zrobil dla nas na predce tradycyjny kosz z fragmentow lodyg i lian (ktorego pasek, zgodnie z obyczajem, umieszcza sie na czole).

Ania pijaca chiche
Zlowiona pirania
Po obfitym obiedzie (z chicha na deser), ktory mielismy przyjemnosc zjesc u rodziny Indian Quichua (mieszkajacej w rezerwacie), poplynelismy na polow piranii. Okazalo sie to nielatwym zadaniem, gdyz piranie (znacznie madrzejsze od rybaka), nie polykaly calej (miesnej) przynety, lecz delikatnie odgryzaly kawalki miesa, pozostawiajac pusty haczyk.

Gotowa torba
Karuszka z tradycyjnym koszem
Raczka kosza zaczepiona jest o czolo

W drodze powrotnej na wyspe, wszyscy wyczerpani usnelismy w lodzi ;)

(Przepraszamy za nieobracanie zdjec, ale hiszpanskojezyczny komputer bywa trudny w obsludze)

niedziela, 9 września 2012

Sobota na wyspie, niedziela w Coce

Sobota (8 wrzesnia) uplynela nam na pieleniu chagry (ogrodu) na terenie Sumk Allpa. Wieczorem porzadkowalysmy liczne zdjecia przedstawiajace ginace rzemioslo, zrobione w czasie pobytu w wiosce Comunidad Loma del Tigre.

Niedziela (9 wrzesnia)  - wczesnym switem (6:30) wyruszylismy lodzia do Coca. Na targu (prezes fundacji Sumak Allpa) pokazywal nam lokalne specjaly. Karuszka zajadala sie najpierw zywymi, potem grillowanymi larwami (mayun). Wszyscy zakupilismy sangre del drago (krew smoka) medykament wykonany z kory drzewa, pomagajacy przy ukaszeniach owadow, biegunkach i innych dolegliwosciach.





Jutro wybieramy sie do rezerwatu Limon Cocha. Bedziemy tam podziwiac flore i faune i karmic piranie.

Codziennosc Comunidad Loma del Tigre

Ziarna wykorzystywane w produkcji bizuterii
Zbieranie kokosow
Z kokosem podczas badan
Dzien w Comunidad Loma del Tigre zaczyna sie przed switem wraz z pianiem kogutow. Matka lub babcia zabiera sie do przygotowania sniadania dla czestokroc wielodzietnej rodziny. Zazwyczaj podawany jest ryz, maniok, jajka lub platany. Czesto, gdy familia jest bardzo liczna, jej czlonkowie jedza po kolei, by po posilku wyruszyc w pole. W domu zostaja wtedy najmlodsze dzieci, starsze zas maszeruja do szkoly w snieznobialych mundurkach.
Sniadanie
Ania w kuchni
Szkola

Po zakonczonej pracy w polu, rodzina zjada lunch (okolo 12-13), przygotowany najczesciej przez jedna z matek, ktora aktualnie karmi niemowle.

Ania z zebrana kukurydza
Nastepnie do godziny trzeciej po poludniu panuje siesta, podczas ktorej dzieci wracaja do domow ze szkoly. Po wiosce kraza nieliczne osoby - wiekszosc chowa sie w domach lub pod tradycyjnym, wyplatanym daszkiem.
Przeprawa przez rzeke
W koncu, gdy skwar juz tak nie doskwiera, rodziny ponownie wybieraja sie na pole, czesto takze z dziecmi. Wracaja kolo 17, by o 19 zasiasc do kolacji.


Matki kazdego dnia po skonczonej pracy w polu zabieraja sie do prania w okolicznym stawie lub rzece. Namydlone ubrania pocieraja lub uderzaja o znajdujace sie tam deski. Podczas prania, inni mieszkancy wioski dokonuja wieczornej toalety, a dzieci wesolo pluskaja sie pomiedzy nimi.

Kobiety piorace w rzece
Po zapadnieciu zmroku ludzie wychodza na glowny plac w wiosce by spotkac sie i porozmawiac, podczas gdy dzieci i mlodziez graja w pilke nozna, cieszac sie wieczornym chlodem.

piątek, 7 września 2012

Indianska wioska

Jestesmy po dwoch dniach spedzonych we wiosce Indian Quichua - Comunidad  Lomo del Tigre. Wiadomosc dla wszystkich zainteresowanych -  zyjemy -  mimo, iz moskity i ich liczni kuzyni chcialy nas zjesc zywcem.

Karuszka spedzila czas w wyjatkowo malolicznej rodzinie - matka Paola i jej 6 letni syn Martin. W tym czasie zdobyla sprawnosc sadzenia kukurydzy i platanow (a wlasciwie calego lasu kukurydzy).

Za to Ania miala okazje poznac zycie codzienne wielopokoleniowej rodziny, ktora liczy 19 czlonkow. Czas mijal jej na zbieraniu kukurydzy, pomaganiu w gotowaniu platanow oraz nianczenia calej gromadki bobasow.

Wieczorami zbieralysmy dane do badan nad ginacym rzemioslem. Baterie w aparatach nam padly, wiec zdjecia i wiecej informacji umiescimy pozniej.

środa, 5 września 2012

Chicas wsrod Indian...

Hola, tu znow Doctora.
Krotka notka dla wszystkich, ktorzy interesuja sie losami czlonkow (wlasciwie czlonkin) naszej wyprawy: wlasnie wracam z wioski Indian Quichua, gdzie zostawilam studentki w domu Paoli. Zostana tam do piatku wieczorem. W miedzyczasie beda pracowac z Indianami w chagras (ogrodach), prowadzic wywiady, robic obserwacje i przede wszystkim zbierac doswiadczenia.... Obie panie byly pogodne i pelne animuszu, zatem nie ma powodow do zmartwien (info dla bliskich i przyjaciol: mamy z nauczycielem i z liderem wioski kontakt telefoniczny, zatem jakby cokolwiek sie stalo, natychmiast do nich jedziemy. Wiec nie trzeba sie bardzo martwic :)

Szkola prowadzona przez Fundacje jest teraz w nowym miejscu, oddalona od wyspy Sumak Allpa o prawie godzine drogi (pol godziny lodzia i potem pol godziny samochodem). Uczy sie w niej 24 dzieci w wieku od 5 do 10 lat, ale najwiecej jest malych dzieci (pierwsza i druga klasa). Wszyscy uczniowie dostali od nas paczki z przyborami szkolnymi i innymi drobiazgami i wygladali na bardzo z tego zadowolonych.

Wszystkie wrazenia i doswiadczenia chicas opisza w weekend, gdy beda mialy okazje pojechac do Coca, a ja im dam godzinke, zeby mogly sie wszystkim podzielic z naszymi milymi blogowymi goscmi....

Adios!


wtorek, 4 września 2012

Wyspa Sumak Allpa

Po godzinnej podrozy lodzia dotarlysmy do wyspy Sumak Allpa.
Fundacja (pod ta sama nazwa) prowadzi tutaj projekt, ktory ma na celu ochrone ginacych gatunkow malp - znajduja one tu schronienie (sa wykupowane z niewoli lub przywozone przez roznych ludzi, ktorzy nie potrafili sobie poradzic ze swoimi dzikimi ¨domowymi¨ zwierzetami).

(dalsza tresc posta jest pisana reka Doctory, ktora wyjechala do Coca, by zalatwic kilka spraw, a studentki zostaly na wyspie w pocie czola pielac maczetami ogrod, w ktorym Hector, szef Fundacji Sumak Allpa, bedzie sadzil amazonskie rosliny lecznicze. Pielenie i sadzenie jest praca wolontariacka uczestnikow naszej wyprawy na rzecz Fundacji).


W notatkach studentki napisaly: miejsce jest absolutnie przepiekne (z wykrzyknikiem). Rzeczywiscie, jest piekne. Nad brzegiem rzeki jest przystan kryta liscmi palmowymi, w glebi kilka domow - goscinny (nasze aktualne lokum), Hectora, dom pomocnika Fundacji, domek z pokojami dla wolontariuszy GVI, kuchnia i przede wszystkim dawny budynek szkoly, ktory dzis sluzy jako tzw. interpretation center (szkola zostala przeniesiona w inne miejsce, ale nadal dziala pod aspicjami Fundacji). Prawie wszystkie budynki sa kryte tradycyjnym dachem z lisci palmowych (info dla uczestnikow poprzedniej wyprawy w 2009 roku: dach na domku nauczyciela, ktory wtedy kladlismy nadal sie trzyma i wyglada bardzo dobrze, choc od paleniska jest okopcony od wewnetrznej strony :) Wszedzie rosna krzewy pokryte rozowymi kwiatami, przy kuchni wisza kiscie malenkich banankow (tzw. lady fingers bananas). Zielonosc wylewa sie z dzungli na plac, dokola ktorego stoja domy...




Studentki chcialy, zebym napisala  dzialalnosci Fundacji, ale mysle, ze zrobia to same ktoregos dnia, bo ja dzis nie zdaze. Ale moge napisac o naszych dalszych planach: od jutra przez trzy dni studentki beda mieszkaly w domach Quichua i tam beda prowadzily badania dotyczace rekodziela. Zatem na pewno przez kilka najblizszych dni nie bedziemy mialy mozliwosci napisania czegokolwiek, bo bedziemy w dzungli (ach, jak to pieknie brzmi... :)

Zatem do poczytania pod koniec tygodnia (wtedy chicas na pewno beda mialy bardzo duzo do opowiedzenia!)

Coca - typowe miasto Oriente

Ekwador dzieli sie na cztery glowne regiony: Costa (wybrzeze), Oriente (rejon Amazonii), Sierra (gory) i Galapagos. Coca to miasto nalezace do Oriente, a wiec lezace w klimacie tropikalnym.

Coca budzi sie powoli i ospale - krzywe chodniki i waskie uliczki z wolna zapelniaja sie pojedynczymi ludzmi. Z rzadka otwierane sa jadlodajnie i sklepy. W Ekwadorze nikt sie nie spieszy, wiec sklep moze zostac otwarty gdzies pomiedzy 8 a 9.30.

W koncu na ulicach pojawiaja sie zolte taksowki, raz po raz  zaczepiajace maszerujace gringas, czyli nas. Pojawiaja sie takze ciezarowki, motocykle, busy wyladowane towarem i ukiczne wozki oferujace swiezy sok czy kurczaki.

Ludzie nieufnie przygladaja sie bialym. Najczesciej widza tych z luksusowych hoteli, pstrykajacych natretnie zdjecia...



Okolo 10 miasto nabiera pelni barw, zadziwiajac kolorowymi straganami i tlokiem ulic, a my po chwili jestesmy gotowe do podrozy lodzia na wyspe Sumak Allpa, by rozpoczac najwazniejsza czesc naszej wyprawy - badania naukowe...




poniedziałek, 3 września 2012

Targ w Otavalo

W niedziele mialysmy okazje pojechac na oddalony o 2 godziny drogi targ w Otavalo, najstarszy nieprzerwalnie dzialajacy od czasow inkaskich.



Droga do Otavalo wiodla kretymi sciezkami pomiedzy szczytami Andow. W dolinach mozna bylo podziwiac male miasteczka wraz z przystajacymi do nich szklarniami (bananeras, w ktorych uprawia sie banany), poletkami czy pasacymi sie krowami, alpakami i swinkami.

Atrakcja Otavalo jest nie tylko historyczny rynek, na ktorych zakupic mozna lokalna specjalnosc, wszelkiego rodzaju produkty tkane (rowniez z welny alpaki), ktore zachwycaja swym warsztatem, lecz rowniez podziwiac mieszkancow, Otavalonczykow, w ich regionalnych strojach.



Powszednim widokiem sa wiec kobiety w przepieknych bialych, haftowanych bluzkach i czarnych spodnicach, noszace na szyi pozlacane szklane naszyjniki, a takze mezczyzni w bialych spodniach, ponchos i tradycyjnych kapeluszach.





Zarowno kobiety, jak i mezczyzni w Otavalo nosza zwiazane badz splatane w warkocz wlosy, ktore czesto zdobi rowniez kolorowa wstazka. Rowniez dzieci, niekiedy od najmlodszych lat, nosza tradycyjne stroje (chociaz na ulicach widac wlasciwie tylko dziewczynki w regionalnym ubraniu).

Zakupy na rynku w Otavalo to niekonczace sie targowanie, niekiedy bardzo emocjonalne. W wiekszosci przypadku udalo nam sie utargowac niemal polowe ceny (choc trzeba pamietac, iz ceny dla gringos sa z reguly wyzsze).


Dzis, w poniedzialek, znajdujemy sie w miejscowosci Coca, polozonej w amazonskiej czesci Ekwadoru Oriente. Czekamy na zaprzyjaznionego prezesa Fundacji Sumak Allpa, ktory przetransportuje nas lodzia na wyspe nalezaca do Fundacji, gdzie spedzimy nastepnych kilka dni.

Przez kolejne dni, najprawdopodobniej nie bedziemy mialy dostepu do Internetu, wiec prosimy o wyrozumialosc :)






Jest 8:13 czasu lokalnego.